14 Dni w Australii | |||||
Strona główna | Oferta | Materiały | Kontakt | ||
Część 01 Karlino-Newport Podróż |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Podróż z Karlina do Sydney i
dalej, do Newport, zajęła nam cały tydzień. Do Newport dotrzeć można dużo
szybciej, trasą znacznie krótszą, z pominięciem Anglii
i Francji, ale mieliśmy ważne powody, o których
poniżej. |
|||||
Karlino – Berlin
Lotnisko Schönefeld.
Trasę
pokonaliśmy busami
Biura Podróży Interglobus Tour w Szczecinie.
Ich logo
„Follow me!” jest widoczne z daleka. Firma niezawodna
– korzystaliśmy z jej przewozów kilkakrotnie, o
różnych porach dnia i nocy. Z Karlina wyjechaliśmy
21.05.2010 o godzinie 15:00. Przyjazd do Berlina
19:30. Jedyna niedogodność to przesiadka w Szczecinie,
na inny bus tej samej firmy, wynikająca z ograniczeń
czasu pracy kierowców. |
|||||
Berlin-Bristol
w Anglii. Trasę pokonaliśmy samolotem
firmy EasyJet. Wylot
z Berlina 21.05 o 21:55, przylot 22:50, ale czasu
miejscowego. Z podanych godzin wynika czas przelotu 55
min, ale dodać należy 1 godzinę z różnych stref
czasowych. Rzeczywisty czas lotu 1:55. |
|||||
Bristol-Bridgend.
Z lotniska w Bristolu, ok. godziny 23 odebrał nas
Bartek. Samochodem podrzucił nas do Bridgend, do tego
samego hotelu, do
którego powoził nas we wrześniu 2008. 23.05.2010 Uczestniczyliśmy w
uroczystościach Pierwszej Komunii. Przystępowała do
niej Majka. 24-25.05.2010 W oczekiwaniu na
zakończenie przygotowań Majki do podróży, zwiedziliśmy
Bridgend i Porthcawl. |
|||||
Bridgend-Bristol.
26.05.2010
– w pełnym składzie tj. Irena, Tadeusz, Michał i Majka
wyruszyliśmy w daleką drogę. Pociągiem
do stacji podmiejskiej w Bristolu, stamtąd busem na
lotnisko. |
|||||
Bristol-Paryż
lotnisko Charles de Gaulle. W
Bristolu pierwsza pouczająca sytuacja. Michał
poszedł zasięgnąć języka, ja, po zostawieniu ciężkiego
plecaka przy dziewczynach, pomaszerowałem pod trójkąt.
Chwilę później w męskim kibelku dopadła mnie
umundurowana funkcjonariuszka i mocno zdenerwowana
zaczęła nawijać coś, czego oczywiście nie mogłem
zrozumieć. Sprawę wyjaśnił dopiero Michał, który na
szczęście nadszedł do tego samego przybytku. Okazało
się, że nasze dziewczyny oddaliły się od mojego
plecaka, aby pooglądać zawartości gablot. Po
niedawnych zamachach terrorystycznych samotny plecak
wyglądał na tyle podejrzanie, że groziło nam
zatrzymanie i 5000 funtów grzywny. Uff!! Z Bristolu do Paryża
odlecieliśmy planowo tj. 26.05.2010 g.17:15 mizernym
samolotem turbośmigłowym Air France. Czas przelotu
1:35. Bagaże w Paryżu rozpoznaliśmy ze zdumieniem.
Doleciały ogromnie wybrudzone. |
|||||
Paryż-Singapur
lotnisko CHANGI. W Paryżu
druga pouczająca niespodzianka, skłaniająca do
dokładnego sprawdzania biletów. W Bristolu
zarezerwowane bilety odebraliśmy i cześć, lecimy. W
Paryżu, podczas zwiedzania hali, krótko przed czasem
odlotu, Z Paryża odlecieliśmy 26.05.2010 o
23:30 potężnym Boeingiem Air France o
sylwetce delfina, którego kształt nadaje maszynie
pięterko biznesowe. Czas lotu 12:35 zniosłem nieźle
dzięki częstym spacerom dookoła samolotu (wewnątrz :)),
marszobiegom w miejscu i masażom podudzi, od kostek do
kolan pociętych przez szczecińskich chirurgów w
poszukiwaniu dobrego materiału na moje bypassy
aortalno-wieńcowe i wieńcowe. Ze wstrzykiwania
heparyny w fałdy brzuszne zrezygnowałem, gdy moja
własna siostra naopowiadała, że po jej kilkakrotnym
wstrzyknięciu długo miała b. siny a później
wielokolorowy brzuch. Więc lek nie do przyjęcia w
sytuacji, gdy w planach pobytu w Australii mieliśmy
kilkudniowy wypad w tropiki z pływaniem m.in. nad
Wielką Rafą Koralową. Rafa z natury jest bardzo
kolorowa, więc pływanie nad nią z kolorami własnymi
byłoby raczej nie na miejscu :(.
Poza tym, wyczytałem na opakowaniu heparyny, że u
niektórych osób może wywołać uczulenie – a tego bardzo
się boję po niebezpiecznej reakcji na surowicę
przeciwtężcową, z jaką musiałem zmierzyć się w latach
sześćdziesiątych w Świebodzinie, po zeskoczeniu na
gwoździe sterczące z deski, porzuconej przez jakiegoś
durnia pod wędkarskim pomostem. Surowica, po siedmiu dniach od
jej wstrzyknięcia zmieniła mnie w balon z mocno
przyblokowaną obrzękiem krtanią. Personel świebodzińskiego
szpitala, w ciągu trzech dni i jednej nocy spędzonej
na szpitalnym korytarzu, czyli szybko przywrócił moje
normalne wymiary i wygląd, ale do dnia dzisiejszego
zapamiętałem tylko jedną, bardzo młodziutką
pielęgniarkę, która w upalny dzień przyszła do mnie z
ogromną strzykawą ubrana tylko w zwiewny fartuszek i
delikatne majteczki. Nakazała oprzeć przedramię na
poręczy łóżka, zacisnąć pięść i …nie ruszać się.
Zaaferowana wprowadzaniem grubej igły do żyły, mocno
ale nieświadomie oparła się o moją pięść. Po
wprowadzeniu igły nakazała pięść otworzyć! Zajęta
bardzo powolnym wstrzykiwaniem leku nawet nie
zauważyła, że cały jej "wianek" znalazł się w mojej
dłoni. Gdy standardowo zapytała czy coś czuję, z
delikatnym ale jednoznacznym poruszeniem dłonią i
uśmiechniętą gębą odpowiedziałem, że wszystko!
Zrozumiała, wyrwała strzykawkę, uciekła i nigdy
więcej jej nie spotkałem :(. |
|||||
Singapur-
Sydney lotnisko Kingsford Smith. Po
prawie 2-godzinnej
przerwie w Singapurze, 27 maja 2010 o 19:50
odlecieliśmy do Sydney nieco mniejszym Boeingiem linii
Qantas Airways. Wylądowaliśmy 28 maja o 5:10 czasu
miejscowego. Czas lotu 7:20. |
|||||
Sydney-Newport. Po 21
godzinach i 30 minutach w powietrzu, w Sydney zmieniliśmy
wreszcie środek lokomocji. Do Newport dojechaliśmy
samochodem. |
|||||
Część 02 Newport po sezonie |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Ostatnie dni maja i początek czerwca w aglomeracji
Sydney, do której należy także samorząd Newport, są
nieco podobne do końcowych dni polskiego, nadmorskiego
września. |
|||||
W wielu opisach zamieszczanych w Internecie autorzy
twierdzą, że w Sydney są tylko dwie pory roku – lato i
zima. Chociaż trudno jest formułować własną opinię po
kilkunastu dniach pobytu , bardziej skłonny jestem
twierdzić, że zimy nie ma tam wcale. Oczywiście tej
rozumianej po polsku, białej i mroźnej. Tu kryteria są
inne. Poza kalendarzem i zmianami temperatury są to
niezbyt rzucające się w oczy ale bardzo jednoznaczne
cykle przyrody. Wśród zielonych i kwitnących przez
okrągły rok drzew są tam również takie, które
przebarwiają i zrzucają liście JESIENIĄ a odnawiają
je WIOSNĄ. Jesień widziałem, potwierdzam, oddaję głos
na tych, którzy twierdzą, że w aglomeracji Sydney pory
roku są cztery :)! |
|||||
Prezentacja
wideo zawiera fotografie dwóch wycinków folderu
„Północne plaże Sydney” z zaznaczoną
lokalizacją naszej kwatery (pełny obraz i treść
folderu dostępna jest pod adresami: http://sydneybeaches.com.au/map_page1.pdf
oraz http://sydneybeaches.com.au/map_page2.pdf
. Osobom bardziej dociekliwym polecam mapę satelitarną
pod adresem http://maps.google.com.au/maps/ms?ie=UTF8&oe=UTF8&msa=0&msid=102997898892791208659.000465d482b6c1fe074dd).
Usytuowanie
kwatery u nasady zakończonego potężnym młotem
półwyspu, wyjaśnia podstawę naszych zachwytów – z balkonu i
okien widok na spokojną zatokę z mnóstwem pięknych
jachtów, na zachody słońca, na pomost z zacumowaną na
jego końcu skromną łódeczką do naszej dyspozycji, na
kilka kwitnących przez okrągły rok drzew chętnie
odwiedzanych przez bardzo kolorowe, krzykliwe i stale
głodne papugi. Do zmiany tej scenerii wystarcza
zaledwie kilkuminutowy spacer spokojnymi ulicami
miasta i przejście na drugą stronę trasy szybkiego
ruchu, obiegającej niemal cały półwysep. Tam uroki
rozległej plaży, rozkołysane Morze Tasmana i grupki
wszędobylskich fanów surfingu, sprawnie wyłapujących
największe fale, nadpływające z bezmiaru Pacyfiku. Czyli - niezły
zestaw. Z jednej strony uspokajający, wyciszający
widok zatoki, z drugiej aksamitne powietrze i
pobudzająca potęga oceanu! |
|||||
Bardzo
krótki czas, jaki mogliśmy przeznaczyć na pobyt w
Australii znacząco ograniczył możliwości rozpoznania
tamtejszych kulinariów. Nasi gospodarze preferujący
styl włoski, czyli kawka ze słodkim pieczywkiem rano,
lunch ok. 13-tej i solidny posiłek dopiero ok. 20-tej,
na czas naszego pobytu swój styl nieco zmodyfikowali.
Najmilej
wspominam ogromne steki wspaniale przygotowywane przez
gospodarza ( po każdym gotów byłem do poznawania
Australii wzdłuż i wszerz nawet pieszo lub dowolnym
środkiem lokomocji :), oraz świetnie przyrządzone
ryby, własnoręcznie złowione przez Majkę w jeziorze
Narraben. Mieszane uczucia pozostały po sushi w
chińskiej restauracji w Newport (bardziej smakuje mi
zwykły tatar z łososia przyrządzany w sklepie firmowym
firmy SuperFish w Kukini k. Ustronia Morskiego), po
najświeższych ostrygach na Targu Rybnym w Sydney oraz
po przeogromnej golonce z chrupiącą skórką w
niemieckiej piwiarni, także w Sydney. Więcej
szczegółów nt. kulinariów, w opisach kolejnych,
odrębnych prezentacji. |
|||||
Część 03 Sydney Fish Market |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Do
odwiedzenia Targu emocjonalnie namawiał nas Paweł.
Jeszcze przed naszym wyjazdem, w Karlinie. Z pełnym
wspomnień i zachwytu wyrazem twarzy opowiadał w
szczególności o ostrygach, zręcznie pod bieżącą wodą
otwieranych przez targowego speca i układanych po
spłukaniu na dużych, odpowiednio wyprofilowanych
tacach. Można kupować je (i zjadać) na bieżąco. Z
sokiem ze świeżej cytryny smakują podobno wspaniale.
Piszę podobno, bo z mojego degustacyjnego zestawu
owoców morza, jedyną próbną ostrygę błyskawicznie i
bardzo zgrabnie zwinęła mewa. Na trawniku, obok
stolików ustawionych na nabrzeżu, czatuje ich
kilkanaście. Wystarczy moment nieuwagi aby nastąpił
błyskawiczny atak. Mewa miga przed nosem konsumenta,
słychać lekkie puknięcie dziobem i ...zawartość muszli
znika. Po takiej -
tyleż zgrabnej co bezczelnej kradzieży - Michał
koniecznie chciał nam postawić ekstra dodatkową
partię, ale podziękowałem. W Polsce,
na ostrygi z MACRO namawia mnie Paweł, ale
bezskutecznie tym bardziej, że zwykle zastrzega, że
tak świeże jak na Targu w Sydney, na pewno nie będą. |
|||||
Część 04 Sydney ZOO AQUARIUM |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Po
zwiedzeniu Targu Rybnego, pozostałą część dnia
spędziliśmy w ZOO i Akwarium. Zanim tam
dotarliśmy, właściciel niedużej łodzi proponował nam
za 50 dolarów od osoby 2,5-godzinny rejs na spotkanie
z wielorybami. Godzina płynięcia na spotkanie,
półgodzinna sesja foto i 1-godzinny powrót. Motorówka
była mizerna, pogada też – zrezygnowaliśmy. Wieczorem,
umęczeni zasiedliśmy w nadbrzeżnej knajpce z rozległym
tarasem i świetnym widokiem na zatokę i miasto.
Niestety – po posiłku wynieśliśmy się stamtąd czym
prędzej, ze względu na bardzo głośną muzykę. Głośną na
tyle, że nie mogliśmy usłyszeć rozmówcy z drugiej
strony naszego stołu. |
|||||
Część 05 Pittwater, West Head Road, Ku-Ring-Gai. |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Z tego, co zdołałem ustalić wynika, że nazwa Pittwater dotyczy: - jednego z kilku długich i mocno rozgałęzionych akwenów rozchodzących się z rozległej zatoki Morza Tasmana daleko pomiędzy skalne wypiętrzenia lądu - obszaru po obu stronach akwenu-zatoki Pittwater - jednostki administracyjnej (z grubsza odpowiednik polskiego powiatu), sprawującej zarząd na obszarze Pittwater , z siedzibą Rady w miejscowości Mona Vale. |
|||||
West Head Road to
piękna trasa, zwieńczona wspaniałą, rozległą panoramą.
Trasa dla kolarskich twardzieli. Po treningach na
niej, można zdobywać górskie premie w prestiżowych
wyścigach :-). Jej fragment: Newport - platforma
widokowa - Newport Michał pokonał w ciągu sześciu
godzin. W moim wieku, wcale mu tego nie zazdroszczę.
|
|||||
Ku-Ring-Gai Chase
National Park oglądany z okien samochodu,
zachęcająco nie wyglądał. Pokręcone, rachityczne
zarośla mają się nijak do pięknej, bujnej zieleni
lasów polskich. Ze zwiedzania zrezygnowaliśmy przede
wszystkim ze względu bardzo krótki pobyt w Australii.
|
|||||
Po takim przejeździe
doskonale rozumiem Australijczyków, którzy zadają
sobie wiele trudu, budując swoje domy wysoko na
skałach. Im wyżej, tym rozleglejszy widok, większy
powód do dumy i oczywiście wyższa cena :-(. Budują w
miejscach zdumiewających - niektóre domy robią
wrażenie jaskółczych gniazd, przyklejonych do skalnej,
pionowej ściany, a widok żurawi budowlanych na
najwyższych piętrach skalnych formacji jest dość
częsty. Dojazd do takiej posesji łatwy nie jest -
bywa, że z najniższego punktu drogi publicznej
opadającej pod kątem 30 stopni, dojeżdżać trzeba do
niej pod kątem 40 stopni dojazdową drogą prywatną.
Takie "bujnięcie" przyjemne nie jest, ale podobno
można się przyzwyczaić.
Obok jednego z takich domów, z ażurowej, stalowej platformy parkingowej wyprowadzonej z pionowej skały (!), za zdalną zgodą właściciela potwierdzoną uśmiechem i przyjaznym gestem, zrobiłem kilka fotek zatoki. Widok jachtów zakotwiczonych pod własnymi nogami kilkadziesiąt metrów niżej, zapewniał wrażenia niesamowite. |
|||||
Część 06 Manly |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Z platformy widokowej West Head ruszyliśmy na
południe (bo to jedyna możliwość jazdy samochodem), ale
tym razem do Manly, bardzo popularnej w Sydney
miejscowości i plaży, z dobrym dojazdem lądem i wodą,
świetną plażą i wspaniałymi warunkami do uprawiania
surfingu. Ekwilibrystkę na falach oglądać mogę z nieustającą przyjemnością bardzo długo. Własne amatorskie nagranie traktuję jedynie jako zachętę do oglądania wspaniałych prezentacji dostępnych na YouTube. Przeglądam je chętnie i często. |
|||||
Część 07 Featherdale Wildlife Park Doonside NSW |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Im dalej w głąb lądu, tym wyraźniejsze oznaki
australijskiej zimy. Więcej drzew nagich, więcej z
jesiennie przebarwionymi liśćmi, pomiędzy nimi - na
ziemi i na drzewach - zdrowa kwitnąca zieleń. Zwierzęta w niewoli oglądam bez entuzjazmu. U Majki też nie zauważyłem zachwytu. Szczególnie wtedy, gdy obok niej przechodziły albo przebiegały ogromne strusie :)). |
|||||
Część 08 Z promu Manly - Sydney |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Po zwiedzeniu Targu Rybnego oraz
Aquarium i ZOO, ponownie wyruszyliśmy
do Sydney, ale dla odmiany z dojazdem wiązanym:
samochodem tylko do Manly, promem do
nabrzeża w
Sydney Cove. Cel główny - Sydney Tower.
Widoki podczas krótkiego
rejsu są bardzo charakterystyczne dla „wewnętrznej”
linii brzegowej ogromnych zatok, bardzo daleko
wrzynających się w skalisty ląd. Bardzo liczne,
wysoko wypiętrzone półwyspy skalne, zwykle gęsto i
trochę bezładnie zabudowane albo
chronione jako rezerwaty przyrody, daleko wybiegają
w zatoki tworząc całe
mnóstwo zatoczek mniejszych, bardzo do siebie
podobnych z owego charakterystycznego
ukształtowania. Aby uniknąć pomyłek przy ich
opisywaniu, warto mieć sprzęt z modułem GPS. |
|||||
Część 09 Sydney z daleka i bliska |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Po zejściu z
promu spacerkiem przemierzyliśmy trasę Opera-Park z
ogromnymi fikusami-Centrum-Wieża (wówczas
najwyższa)-Terminal Promowy. Od momentu wejścia do wieży
energicznie zajęły się nami dwie młode "umundurowane"
osóbki. Fotografowały nas w wielu ustawieniach z wręcz
krępującym zaangażowaniem, co wyglądało jakby tworzyły
jakąś obowiązkową dokumentację. Efekty owych zabiegów
mogliśmy obejrzeć i kupić przy wyjściu z wieży za 75 $ w
formie pliku fotek w okolicznościowej, wieżowej oprawie
:). Na wielu zdjęciach wykonanych z wieży przez nas, widoczne są odbicia świateł w wielowarstwowych szybach kawiarni. Są bardzo podobne do "UFO" z niektórych irytujących filmów zamieszczonych w internecie. Sprowokowało mnie one do trochę złośliwego rewanżu - http://youtu.be/QMV2TUJV284 |
|||||
Część 10 Sydney Plaże Północne |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Objazd wysoko
usytuowanych punktów widokowych oraz zatok i plaż
przyniósł mnóstwo nowych materiałów foto-wideo.
Przydałby się tu solidny sprzęt z górnej półki,
koniecznie z modułem GPS (a do tego gruntowna wiedza o
fotografii cyfrowej!:). Amatorszczyzna - jak widać -
urodę tych plenerów jedynie sygnalizuje. Temat urokliwy, ale powtarzalny. W zatokach osłoniętych fragmentami lądu spokój i mnóstwo pięknych jachtów. W zatokach otwartych na bezmiar oceanu - długie, potężne fale i liczne grupy fanów surfingu. Jedno i drugie oglądam z wielką przyjemnością, stąd moje prezentacje na YouTube. |
|||||
Część 11 Cairns |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Gdy w
ostatnich dniach maja 2010 wyjeżdżaliśmy do Anglii a
stamtąd do Newport, wiosenna Polska piękniała z dnia na
dzień. W Newport odwrotnie. W Cairns jeszcze inaczej. W
czerwcowej porze suchej, w australijskich tropikach, w
obrębie miłego dla oka i duszy Cairns odległego o ponad
2500 km od Sydney, warunki są dla Polaka bardzo
korzystne. Prawie bezchmurne niebo, temperatury 20 nocą
27 st. C w dzień, słabe wiatry. Tyle zaobserwowaliśmy i
odczuliśmy osobiście podczas 3-dniowego pobytu.
Mieszkańcy (ci, z którymi rozmawialiśmy) twierdzą, że z
nastaniem letniej pory deszczowej ich region zmienia się
w piekło - temperatura powyżej 40 st.C i wszędzie, na
ziemi i w powietrzu woda, którą oddychać muszą jak ryby.
Sądzę, że mocno przesadzają. Na ulicach znacznie wyższy - odwrotny niż w Sydney procent mieszkańców o urodzie orientalnej. |
|||||
Część 12 Cairns Mulgrave River |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Do Cairns przebyliśmy ponad 2500 kilometrów po to, aby
w australijskich tropikach co nieco dogrzać się,
powędkować i zaliczyć Wielką Rafę Koralową. Wybór
miejsca wędkowania pozostawiono mnie: Rzeka Mulgrave,
Morze
Koralowe albo jedno i drugie. Mając w gronie
uczestników trzy lekko ubrane, nieobeznane z
wędkarstwem morskim dziewczyny, w tym: emerytkę,
dziewczynę w zaawansowanej ciąży i 9-latkę, wybrałem
tylko rzekę. Uprzedzono nas wówczas, że przy bardzo
niskim stanie wody i dużym weekendowym ruchu szanse na
złowienie dużej ryby będą mizerne ale na pewno
spotkamy krokodyle,
które mimo ogromnych rozmiarów własnych, naszych
skromnych łodzi
nie zaatakują. Pozostałem przy swoim wyborze, bo
doskonale pamiętam własne doświadczenia z wędkowania
na Bałtyku. A bywało nie zawsze przyjemnie. Zdarzało
się,
że bałtycki kuter,
dużo większy od łodzi na Mulgrave bujał tak, że
uwiązany linkami do nadbudówki i relingów, przy jednym
przechyle nabierałem wody do butów, przy drugim woda z
butów spływała po mnie aż do uszu. Ale wolałem to niż
zejście pod pokład, gdzie było sucho ale jeszcze
gorzej - tam mój własny żołądek na różne sposoby
próbował mnie opuścić. Po takiej wyprawie przez dwie
godziny nawet nie próbowałem uruchomić samochodu.
Bujał się razem ze mną i parkingiem jak kuter na
morzu. Podczas
innej
wyprawy miałem okazję zaobserwować, jak przykre na
wyprawie morskiej bywają skutki niestosownego ubioru.
Przekonali się o tym nowicjusze ze środkowej Polski, którzy przy
bezchmurnym niebie i 24°C na lądzie, po wesołej nocy w
nadmorskim hotelu przybyli na kuter w klapkach,
koszulkach z krótkim rękawkiem, wielu w krótkich
spodenkach. Widok mojego grubego swetra przepasanego
na biodrach wiatrówką z kapturem bardzo ich rozbawił.
Długo
dowcipkowali, że najwyraźniej wybrałem się na
Grenlandię – z nimi dopłynę do łowiska, dalej pójdę
pieszo :)). Wiedząc, co ich czeka, spokojnie
poprosiłem, aby z komentarzami poczekali kilkanaście
minut. Po
minutach dziesięciu weseli panowie przycichli, zaczęli
sinieć. Gdy straciliśmy z oczu linię brzegową a kuter
nieco się rozkołysał –
pozielenieli, zaczęli karmić ryby. Tak obfitych,
kolorowych, roznoszonych przez wiatr po całym
pokładzie obrzydliwych fontann nie widziałem
nigdy wcześniej. O powrót do portu poprosili przed
upływem połowy wykupionego czasu.
Na Mulgrave ruch rzeczywiście panował spory. Stan wody
niski, ślady spadku wyraźnie widoczne na nabrzeżnej
roślinności. Michał na muchę złowił (i wypuścił)
kilkanaście ryb. My szukaliśmy okazów i …krokodyli.
Okazy zaatakowały dwa - nieskutecznie. Z kilku
ogromnych krokodyli zdążyłem uwiecznić tylko
jednego i to niezbyt wyraźnie. Pływaliśmy szybko, one
znikały jeszcze szybciej. Wyprawa
przebiegła
spokojnie, bez emocjonujących zdarzeń. Duszę na
ramieniu miałem tylko wtedy, gdy za sterem mknącej po
rzece łodzi stawała Majka. Gdyby 9-letniej sterniczce
przyszło do głowy sprawdzenie jak zachowa się łódź po
gwałtownej zmianie kierunku, przed pójściem na dno
koziołkowalibyśmy na sporą odległość. Wędkowanie wolę na rzekach polskich. Szczególnie przymorskich, w których spotkać można łososia i troć. Tam mogę wędrować bez obawy, że coś odgryzie mi nogę albo wciągnie do wody i …skonsumuje! A hol prawie 8-kilogramowej szlachetnej ryby (mój skromny rekord życiowy = 7,95 kg) daje sporą porcję adrenaliny.
Z dużym zainteresowaniem i przyjemnością oglądaliśmy
okolice wzdłuż trasy dojazdowej do rzeki. Bardzo
rozległe plantacje trzciny cukrowej, zbieranej na
tamtym terenie dwa razy w roku, z daleka podobne były
do polskiej kukurydzy. Podstawową różnicę
stwierdziliśmy, gdy obok mijanej plantacji przejeżdżał
ciągnik. Trzcina była od niego ponad dwa razy wyższa. Po
powrocie do hotelu i zasłużonym odpoczynku przy
basenie, wieczorem powędrowaliśmy w miasto. Kolację w
lekko zadaszonej restauracji popsuł nam upierdliwy
wiatr a mnie, poza wiatrem, także widok
ogromnej michy jakichś czarno-brązowych muszelek z
wielką wprawą i zadowoleniem opróżnianych przez Michała. Do
spróbowania owych „pyszności” nie dałem się namówić. Po
kolacji sesja foto Majki z wężami (pfuj!) i wczesny
powrót. W planie wczesna pobudka i wyprawa na Zieloną
Wyspę i Wielką Rafę Koralową. |
|||||
Część 13 Cairns Green Island Great Barrier Reef |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Telefoniczna rezerwacja biletów na Zieloną Wyspę i
dalej, na Wielką Rafę, przysporzyła nam sporo emocji.
Osoba potwierdzająca rezerwację nie uprzedziła nas o
szczegółach, więc po wczesnej pobudce i spokojnym
śniadaniu do przystani dotarliśmy spacerkiem na kilka
zaledwie minut przed planową godziną wypłynięcia.
Okazało się, że bilety i samoprzylepne znaczki
określające zasięg wycieczki odebrać należy w jednej z
trzech czynnych kas terminala – przed każdą wiły się
bardzo długie kolejki. Spóźnienie na rejs poranny
przekreślało szansę dotarcia w tym samym dniu do
Wielkiej Rafy. Jakich wybiegów użył Michał, nie wiem.
Ważne, że w ostatniej chwili zdążyliśmy!
Zielona Wyspa budzi niecodzienne skojarzenia.
Jest prawie płaska, niewiele wystająca ponad lustro
wody, otoczona wąskimi plażami i płyciznami rozległej
rafy. W środku mnóstwo zieleni, basen, barek, kilka
pawilonów rekreacyjnych i sklepików ( w jednym
dokupiłem nawet chińskie zapasowe kąpielowe porcięta
:)). Jak te obiekty radzą sobie podczas huraganów?
Rafa i płycizny zwykle tłumią ogromne fale, ale
podczas jakiegokolwiek tsunami wolałbym pozostawać na
solidnym lądzie i to najlepiej w górach.
Po 2-godzinnym pobycie,
kąpieli i plażowaniu na Zielonej Wyspie popłynęliśmy
dalej, na wielką platformę zakotwiczoną na Wielkiej
Rafie. Po uzyskaniu podstawowych wskazówek od
personelu spośród mnogości sprzętu do nurkowania (z
opuszczanymi na dno kapsułami powietrznymi włącznie)
wybraliśmy sprzęt do pływania i nurkowania z fajkami.
Przed i po naszym wejściu do wody natychmiast
pojawiała się dziewczyna z aparatem sygnalizując
fotki. Spośród wyłożonych na kontuarze wodolotu można
je było sobie wybrać i odebrać za stosowną
„turystyczną” opłatą podczas rejsu powrotnego.
Nasze tj. seniorów wrażenia ze
zwiedzania rafy daleko odbiegały od związanych z
telewizyjnymi prezentacjami podwodnych nagrań
profesjonalnych, ale to norma. Szeregowy, nieobeznany
z nurkowaniem turysta, szans na samodzielne
odnalezienie pod wodą wspaniałości prezentowanych w tv
po prostu nie ma. Za to z wielką przyjemnością
obserwowaliśmy wodne poczynania Michała i Majki. Tata
i jego 9-letnia córcia pływali nad rafą z ogromną
swobodą i wyraźną przyjemnością. Pływali długo przed i
po wycieczkowym obiedzie, serwowanym na platformie.
Do Cairns powróciliśmy przed
zmierzchem, zrelaksowani i …zmęczeni. Pozostaliśmy w
hotelu, Michał z Majką
ponowili –ale krótko – sesję z
wężami. |
|||||
Część 14 Powrót |
|||||
![]() ![]() |
|||||
Ostatnie wyjście na pomost w Newport wcale nie poprawiło nam nastroju. Nie cieszył już ani słoneczny dzień, ani widok pięknych jachtów. Odsłonięty podczas odpływu, spory kawał kamienistego lądu z mnóstwem małży i mizernymi drzewinkami, w zwykłych okolicznościach mocno pobudzający ciekawość, na kilka minut przed odjazdem wydawał się bardziej smutny i ponury niż my.
Po kilku maminych łezkach,
pożegnaniu z Michałem i odprawie, podczas
której osobistej kontroli poddano tym razem mnie, ale
bezboleśnie, trafiliśmy
do hali odlotów. Wśród oczekujących najgłośniej
(dlaczego?) rozmawiali Polacy.
Męską 6-osobową grupą z rozpiętością wieku ok. 40-70
lat powracali z jakiegoś
sympozjum.
Podczas lotu do Paryża znów
usłyszeliśmy głośną polską mowę, ale tym
razem zupełnie pozbawioną uprzejmości. Powodem
głośnego niezadowolenia był podział grupy - nie
wszyscy otrzymali
bilety w klasie biznes.
Do odległego turbośmigłowego
(!) samolotu dowiózł nas lotniskowy bus,
ale długo nas nie wypuszczał, bo pomiędzy załogą i
obsługą naziemną doszło do
ostrych nieporozumień. Nieprzyjazne gesty
obserwowaliśmy z daleka ale i nas
doprowadzał do zdenerwowania np. widok wielkiej
walizy, która spadła z wózka
dowożącego bagaże do samolotu i w znacznej odległości
leżała tak długo, jakby
nikt nie zamierzał po nią wrócić.
Po 4-godzinnej jeździe
dotarliśmy do Karlina. Zamiast ulgi - wrażenie
przytłaczające. W Australii piękna zatoka, przepiękne
jachty i plaże, rozległe
wspaniałe widoki – tu widok zaplecza sklepu meblowego,
komórek-rupieciarni sąsiedztwa i
bardzo błotnistej drogi dojazdowej, do której – mimo
corocznych petycji - Urząd przymierza się jak do jeża. |
|||||
Strona główna | Oferta | Materiały | Kontakt |